Szkic Kingi Młynarskiej

(dajprzeczytac.blogspot.com)

Och, jaki niezwykły to tom! Nie znam wszystkich książek Marcina Orlińskiego, ale już wiem, że czas nadrobić zaległości. Gdyby chcieć przypisać jedno określenie dla Późnego słońca to naklejam kartkę z napisem: zaskoczenia!


Wkraczając w świat poetycki poszczególnego wiersza nie jesteśmy w stanie przewidzieć co oraz kogo tu napotkamy. Bo nie ma zapowiadającego treść tytułu, a i przebieg lirycznych zdarzeń często prowadzi do nieoczywistej puenty!

Bywa, że na tę „Ziemię, stację pod Słońcem, / dziurę zabitą dechami” zawita przybysz z bliżej nieokreślonej przestrzeni, nieustannie spotykamy tu „kosmitów pozastonożnych” czy „kosmitów ziemskich”. Samo zjawisko jest jednak tylko pretekstem do komentarza podmiotu na temat sytuacji bieżącej oraz kondycji świata i człowieka. Orliński pisze z niebywałą lekkością, z przekąsem, posługuje się m.in. delikatnym sarkazmem, toteż nie zawsze wiemy, czy w danym momencie jest poważny, czy może za jego wersami kryje się drwiący uśmiech.

Bo przecież humoru w tym tomie nie brakuje. Często jest przelotny, jako dodatek, sugestia czy równowaga dla swego rodzaju ciężaru treści. Czasem jednak (najpełniej widoczny w ostrej ironii) stanowi koncept wiersza – i tu żaden z czytelników nie ma już wątpliwości, że właściwie odgadł intencję autora.

Marcin Orliński lubi zabawy słowem, znaczeniem, rozmaite wieloznaczności i aluzje. Swój podmiot obdarzył naturą ryzykanta. „Ja” liryczne wygłasza śmiałe tezy, prowokuje, bada reakcje. Sięga głęboko do semantyki w swoich wyznaniach, udaremniając tym samym czytanie ich jedynie przez pryzmat wrażliwości czy emocjonalności. Poezja Późnego słońca to literatura do od-czytywania.

Poeta równie chętnie komunikuje się z odbiorcą poprzez symbole. To raczej łatwy kod do złamania. To służy do opowieści o tu i teraz, jak np. o pochłaniającym nas plastiku. Podmiot Orlińskiego uchyla też nieco ze swojej intymni. Wyznaje m.in.: „ja nie mam już duszy”; nie wstydzi się zwierzać również z rozmaitych słabości i niedomagań, z „rozwolnienia” czy „niewiedzy”.

Dużo tu także tematów współczesnych – podmiot chętnie podejmuje te palące zagadnienia, stawia sporo pytań, ale czy znajduje odpowiedzi?

Z pewnością podmiot lubi dużo wiedzieć. Wszystko go interesuje i chętnie wypowiada się na tematy ważne. Wydaje się, że nie do końca mu odpowiada nowoczesność, która coraz więcej wymaga od ludzi, nie dając zbyt wiele korzyści w zamian. To nie jest świat dla wrażliwych ludzi, chciałoby się powiedzieć. A podmiot czuje naprawdę sporo, choć czasem maskuje to kpiną, ironią czy uśmiechem. Swoją wrażliwość najpełniej bodaj objawia w wierszach o psach. Od razu wiemy, że mamy do czynienia z istotą czującą mocniej. Ale i tu, gdzie mowa o zwierzętach, Orliński wpuszcza strugę niejednoznaczności.

Takie są właśnie te wiersze! Angażują w pełni. Z każdej strony wyskakuje zadziorny podmiot i pyta: a tu? co miałem na myśli? a o co mi chodziło tam? na pewno o to? a może jeszcze o coś? i jeszcze? A my zatrzymujemy się w każdej z tych lirycznych przestrzeni – odkrywamy. Rozmyślamy, dopasowujemy i cieszy nas każda z potencjalnych możliwości. Z wdzięcznością więc taplamy się w słowach oraz otulamy nimi, albo przedzieramy w poszukiwaniu tych bardziej nam sprzyjających. Bo ja w Późnym słońcu czuję się jak na literackiej wyprawie – w jednym wierszu jest mi lepiej, inny gdzieś uwiera, jeszcze jakiś dezorientuje, a tu znów któryś rozwesela. A bywa, że i rozczulają mnie poetyckie wyznania, jak choćby to, w którym podmiot opisuje swoje osobiste uniwersum (*** jest nas troje) czy próbuje zdefiniować wewnętrzne ja (*** Co leci przeze mnie).

***

Na podłodze znajduję odgryzione
przez Rutę aglety. Jak się dowiaduję
od koleżanki, tak właśnie nazywają się

końcówki sznurowadeł.
Świat rozszerza się w chwili,
kiedy staje się go mniej. 

W Późnym słońcu perspektywa się zmienia. Sporo tu rozważań o (uogólniam) kosmosie. Potem obszar tych refleksji się zawęża do Ziemi, Warszawy, Saskiej Kępy, bloku oraz ogródka działkowego. I tu kolejne zaskoczenie. Ciekawe jest to, że gdy podmiot obserwuje świat z poziomu najmniejszego zakątka, swojej małej zielonej odskoczni, to pojawiają się refleksje o charakterze uniwersalnym. Jeśli wspomina wszechświat, nawiązuje do jego majestatu i nieskończoności – zwykle skupia się również na problemach jednostki w nim umieszczonej.

A z czym mierzy się człowiek w poezji Orlińskiego? Ano, z życiem. Nęka go codzienność w wymiarze osobistym (jakieś intymne sprawy, lęki, pragnienia, obserwacje, często zwątpienie czy zagubienie) oraz globalnym – powraca co rusz temat ochrony przyrody (w tym dobra zwierząt), polityki, relacji interpersonalnych, filozoficzne dociekania o miejscu ludzi w planie kosmicznym. Można się zachwycać tą swoistą przeplatanką spojrzenia mikro- i makro- w Późnym słońcu!

Jestem pod ogromnym wrażeniem spójności tego tomu. Wszystko jest tak przemyślane, że samo odkrywanie tych powiązań już daje wiele frajdy. Niżej napiszę o kilku, więc jeśli chcesz samodzielnie je odkryć, nie czytaj dalej.

***

Bardzo mi się podoba koncepcja i budowa tomu. Każdy z tekstów składa się ze strof trójwersowych, co ma spore znaczenie. Zamiast tytułów pojawiają się *** (słownie: trzy gwiazdki) – to łączy się z tematem kosmosu, ale też nawiązuje do graficzno-słownej istoty poezji, do zapisu tekstów pozbawionych tytułów. W jednym z utworów pojawia się nader trafne i interesujące określenie wiersza: „trzygwiazdkowy hotel dla słów”.

Rzecz jasna, odnosi się to do formatu, ale jest i pewnym żartem poety, a może nawet (kto wie…) w jakimś stopniu (auto)ironiczną analizą współczesnej poezji (trzy gwiazdki to taki średni standard).

A na końcu zamiast „spisu treści” znajduje się… „spis gwiazdek”!

Marcin Orliński napisał już sześć zbiorów wierszy. Ma też na koncie inne publikacje. Jest poetą, ale i krytykiem, redaktorem. Autorzy zazwyczaj chętnie dzielą się (żeby nie powiedzieć: chwalą) swoim dorobkiem. Orliński przeciwnie. Czytelnik ma szansę przeczytać mikroskopijną notkę biograficzną, ale najpierw musi jej dobrze poszukać.